Liście zaczęły się śpieszyć w tym swoim smutnym opadaniu z
drzew. Jeszcze tydzień temu drzewo, na które mam widok z okna pokoju, dawało
kolorowe pokazy. Codziennie różne jego części miały co raz to nowsze barwy. Aż
te piękne liście zaczęły opadać. Teraz została ich ledwie garstka.
Właśnie
dobiega końca ta złota, mieniąca się kolorami jesień. Zaczyna się jesień w
wersji, której raczej nikt nie lubi; szara, zimna, wietrzna i deszczowa.
Melancholijna. Depresyjna.
Zaczyna się czas, kiedy szczytem moich pragnień jest
dać radę wstać z łóżka na zajęcia. Z każdym dniem jest to cięższe. Jakkolwiek,
kiedy przychodzi ten dzień, że wiesz, że musisz (przynajmniej teoretycznie)
ruszyć się z łóżka, pokoju, mieszkania – robisz to. Z mniejszym albo większym
zaangażowaniem, ale jednak. Czasem mi się wydaję, że na jesień ludzie zaczynają
funkcjonować jak jakiś twór zombie podobny. Wstanie, sikanie, mycie, śniadanie,
ubranie się..
Czynności, które muszą zostać wykonane. No właśnie, czy
rzeczywiście wszystko, o czym myślimy, że musi zostać zrobione, rzeczywiście
takim jest? Skąd ten nakaz? Dlaczego sami nakładamy na siebie nakazy i zakazy,
które sprawiają, że jesteśmy nieszczęśliwi?
Chyba, że ktoś lubi być nieszczęśliwy. Wydaje mi się, że
znam kilkoro osób, które lubią być nieszczęśliwe. Stan nie szczęśliwości w jakiś
dziwny, paradoksalny sposób dostarcza im szczęścia. Szczęście w nieszczęściu-
tego powiedzenia używa się w innych znaczeniach i kontekstach, ale przecież
doskonale opisuje taką zależność. Sama często myślę, że lubię być
nieszczęśliwą. Ale tylko trochę nieszczęśliwą. Bo, wiadomo, co za dużo to nie
zdrowo.
Jesień. Na jesieni zaczęłam pisać tego bloga. Może potrzebna
jest klamra w postaci pór roku. Co się zaczęło na jesieni i na jesieni się
skończy. Często tak bywa.
Często bywa tak, że coś w co wierzymy, w co chcemy wierzyć,
ostatecznie nie przeżywa tej brzmiącej groźnie - próby czasu. Ewentualnie sami
nie chcieliśmy żeby ją przeżyło. Tylko ile razy można jeden twór reanimować. W
nieskończoność nie da rady. Wszystko i wszyscy mają swoją wytrzymałość i jej
granice.
I nagle już nie wiem, dlaczego jest mi tak dziwnie i w
pewien sposób pusto w środku. Czy to chodzi o to, że gdziekolwiek się nie
obejrzeć widać różne oblicza śmierci, czy może chodzi o to, że za bardzo nie wiem
w jakim momencie mojego życia się znajduję. Jak i w którą stronę podążać, kiedy nie
ma z kimś iść, ramię w ramię. Przed siebie.
[Tytuł posta jest parafrazą zdania pojawiającego się w powieści Vladimira Nabokova ''Nieprawe gardło''. Dla zainteresowanych jego wersja oryginalna; Świat się kręcił, chociaż był wyprany z sensu.]