piątek, 4 października 2013

Koszmary mniejsze i większe w pojazdach komunikacji publicznej, czyli jak najszybciej na pętlę, proszę!



Każdy z nas, nawet jeżeli tylko sporadycznie i to w najbardziej desperackich życiowych momentach, korzysta z komunikacji publicznej. Tramwaj, metro, autobus- to jest zależne od miasta, w którym akurat się znajdujemy. Do tej wyliczanki można jeszcze dorzucić pociągi, busy, autokary. 

Konieczność jazdy autobusem czy tramwajem jeszcze do niedawna powodowała u mnie nikłą niechęć. W tym momencie ta niechęć narasta po każdym przejeździe. 
Wczoraj na przykład, gdy w godzinach wieczornych wracałam z uczelni do mieszkania, do tramwaju wsiadło dwóch jego mości. Widać i czuć, że lubią sobie w alkoholowym stanie po przebywać. Usiedli za mną. Siedzę spokojnie.
Piją piwko, głosikami, które zdradzają wypicie więcej, jak te kilka łyków z puszek w dłoniach dzierżonych, rzucają tymi typowo polskimi zdaniowymi przecinkami. A jak nie przecinkami rzucają, to swoją śliną. Na tramwajową podłogę. Z utęsknieniem wypatrywałam końcowego, czyli mojego przystanku.

Dziś wracając z uczelni odczułam tłoczne godziny szczytu na własnej skórze. Dobrze, że upalne dni mamy już za sobą, czyli i te pamiętne zapachy.
W tramwaju siedział sobie nonszalancko około trzydziestoletni mężczyzna. Na opartych, o kabinę maszynisty nogach, trzymał długie różowe zawiniątko. Głośno rozmawiał przez telefon, co chwilę przeklinając, wtrącał się też do rozmowy telefonicznej prowadzonej przez młodą kobietę. W miarę skracania się trasy linii tramwajowej, postanowił odkryć wielką tajemnicę - jaką było owe różowe zawiniątko. Bukiet kwiatów. Ściągnięty z nich papier, zgniótł dłońmi i już miał kuleczkę przez drzwi pojazdu na ulicę wyrzucić, gdy drzwi zamknęły się. Podłość okropna! Chrząknął, kaszlnął i postanowił telefon komórkowy wyciągnąć by zadzwonić. Z marnym skutkiem chyba, gdyż dość głośno skomentował, zapewne osobę, z którą chciał porozmawiać, słowami Głupia kurwa. Być może właśnie do tej Głupie kurwy jechał z tym bukietem chwaścików by za takie czułe słówka ją przeprosić. 

Często ludzie, w środkach komunikacji publicznej, przez telefon rozmawiają o takich rzeczach o jakich mi byłoby wstyd przy kawce. To mnie zawsze dziwi. Dlaczego akurat teraz? Nie ma lepszego czasu, lepszego miejsca?

Inną zupełnie bajką są podróże na trasach długich. W lipcu jechałam autokarem do Niemiec. Pilotka miła, ludzie niezrzędliwi, dobór filmów puszczanych podczas jazdy, no cóż, do życzenia pozostawiał wiele. 
W autokarze był też młody chłopak, który przez siedemnaście godzin podróży nie ruszył się ze swojego miejsca. Nie wyszedł na żadną przerwę, do toalety, na papierosa. Nic. Przez tyle godzin. Ten przypadek był osobliwy, ale przecież ani nie denerwował ani nie zniszczył mi podróży. 
Znaczne gorzej było, gdy wracałam. 
Rozłożyłyśmy się z siostrą na naszych miejscach, szczęśliwe, że z tyłu nikogo nie ma jeszcze, że nikt nie będzie nam się wbijał kolanami w plecy. Radość nie trwała jednak długo. 
Za nami usiadła ni to młoda ni to stara kobieta. Z nią jej czternastoletnia córka/siostra (po jej wyglądzie myślałam, że jest co najmniej w moim wieku..) i jeszcze jedna kilkunastoletnia dziewczyna. 
Od tej pory moja siostra systematycznie narzekała na wbijające się w jej chude plecy kolana. Ja też to czułam. Puszysta kobieta siedziała tuż za mną. Przez całą drogę w Niemczech jadła. Było to czuć i słychać. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, ze zmianą kraju, nastąpił odwrót. Zamiast jeść, zaczęła wymiotować. Siedziała bezpośrednio za mną. Mimo słuchawek na uszach i głośno ustawionej muzyki wszystko, ale to wszystko słyszałam. I czułam. Ani razu nie pofatygowała się do autokarowej toalety ani też do toalety na postoju. Rzygała za to w te swoje małe woreczki tuż nad moim uchem. Budziłam się, bo słyszałam ten odpychający dźwięk wymiotowania. Tak bardzo chciałam nie słyszeć. Najlepsze jest to, że ona mówiła, że zawsze czuje się źle podczas takiej jazdy. No do wszystkich świętych i małpek w dżungli! Można wybrać inny środek transportu, chociażby pociąg! Można zjeść jakieś tabletki na lepsze samopoczucie podczas jazdy. Można nie obżerać się jak wygłodniały hipopotam. Można, ale po co. Lepiej zarzygać mi podróż.Z utęsknieniem czekałam aż wysiądzie. Wysiadła. Na przystanku końcowym, czyli tak jak i ja. 

Nie rozumiem też niektórych kierowców jeżdżących busami.
Kiedyś, wracając od babci, wsiadłam do takiego busika mającego zawieźć mnie do mojego kochanego miasta rodzinnego. Wsiadłam do pojazdu, za bilet zapłaciłam, wybrałam sobie idealne miejsce (nie za blisko wejścia, ale też nie na końcu, bo trzęsie za bardzo) i na nim usiadłam. Już miałam się rozkoszować dwugodzinnym spokojem podczas jazdy, gdy kierowca odebrał dzwoniący telefon komórkowy. Szok. Przecież wiezie pasażerów. Pogadał chwilę i się rozłączył. Mogłam błogo opaść w odgniecione oparcie, nałożyć na uszy słuchawki i włączyć sobie jakieś hity z satelity. Naiwności! Rezolutny kierowca tym razem postanowił zapalić papierosa. W busie. Podczas jazdy. Do tej pory nie wiem dlaczego nie podeszłam do niego i nie zgłosiłam sprzeciwu. Nie chciałam być niegrzeczna? 

Można jeszcze ponarzekać na autobusowych, samozwańczych DJów, ale to temat dość znany. Zakończyć chcę cytatem z piosenki jednej z olsztyńskich kapel. Wydaje mi się, że ów cytat stanie się moją modlitwą błagalną: Na pętlę zabierz mnie, kierowco!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz