Każdy z nas, nawet jeżeli tylko sporadycznie i to w
najbardziej desperackich życiowych momentach, korzysta z komunikacji publicznej. Tramwaj,
metro, autobus- to jest zależne od miasta, w którym akurat się znajdujemy. Do tej
wyliczanki można jeszcze dorzucić pociągi, busy, autokary.
Konieczność jazdy autobusem czy tramwajem jeszcze do
niedawna powodowała u mnie nikłą niechęć. W tym momencie ta niechęć narasta po każdym przejeździe.
Wczoraj na przykład, gdy w godzinach wieczornych
wracałam z uczelni do mieszkania, do tramwaju wsiadło dwóch jego mości. Widać i
czuć, że lubią sobie w alkoholowym stanie po przebywać. Usiedli za mną. Siedzę
spokojnie.
Piją piwko, głosikami, które zdradzają wypicie więcej, jak te kilka
łyków z puszek w dłoniach dzierżonych, rzucają tymi typowo polskimi zdaniowymi
przecinkami. A jak nie przecinkami rzucają, to swoją śliną. Na tramwajową
podłogę. Z utęsknieniem wypatrywałam końcowego, czyli mojego przystanku.
Dziś wracając z uczelni odczułam tłoczne godziny szczytu na
własnej skórze. Dobrze, że upalne dni mamy już za sobą, czyli i te pamiętne zapachy.
W tramwaju siedział sobie nonszalancko około trzydziestoletni
mężczyzna. Na opartych, o kabinę maszynisty nogach, trzymał długie różowe
zawiniątko. Głośno rozmawiał przez telefon, co chwilę przeklinając, wtrącał się
też do rozmowy telefonicznej prowadzonej przez młodą kobietę. W miarę skracania się
trasy linii tramwajowej, postanowił odkryć wielką tajemnicę - jaką było owe różowe
zawiniątko. Bukiet kwiatów. Ściągnięty z nich papier, zgniótł dłońmi i już miał
kuleczkę przez drzwi pojazdu na ulicę wyrzucić, gdy drzwi zamknęły się. Podłość
okropna! Chrząknął, kaszlnął i postanowił telefon komórkowy wyciągnąć by
zadzwonić. Z marnym skutkiem chyba, gdyż dość głośno skomentował, zapewne osobę,
z którą chciał porozmawiać, słowami Głupia kurwa. Być może właśnie do tej
Głupie kurwy jechał z tym bukietem chwaścików by za takie czułe słówka ją
przeprosić.
Często ludzie, w
środkach komunikacji publicznej, przez telefon rozmawiają o takich rzeczach o
jakich mi byłoby wstyd przy kawce. To mnie zawsze dziwi. Dlaczego akurat teraz?
Nie ma lepszego czasu, lepszego miejsca?
Inną zupełnie bajką są podróże na trasach długich. W lipcu
jechałam autokarem do Niemiec. Pilotka miła, ludzie niezrzędliwi, dobór filmów
puszczanych podczas jazdy, no cóż, do życzenia pozostawiał wiele.
W autokarze
był też młody chłopak, który przez siedemnaście godzin podróży nie ruszył się ze
swojego miejsca. Nie wyszedł na żadną przerwę, do toalety, na papierosa. Nic.
Przez tyle godzin. Ten przypadek był osobliwy, ale przecież ani nie denerwował
ani nie zniszczył mi podróży.
Znaczne gorzej było, gdy wracałam.
Rozłożyłyśmy
się z siostrą na naszych miejscach, szczęśliwe, że z tyłu nikogo nie ma
jeszcze, że nikt nie będzie nam się wbijał kolanami w plecy. Radość nie trwała
jednak długo.
Za nami usiadła ni to młoda ni to stara kobieta. Z nią jej czternastoletnia
córka/siostra (po jej wyglądzie myślałam, że jest co najmniej w moim wieku..) i
jeszcze jedna kilkunastoletnia dziewczyna.
Od tej pory moja
siostra systematycznie narzekała na wbijające się w jej chude plecy kolana. Ja też to czułam.
Puszysta kobieta siedziała tuż za mną. Przez całą drogę w Niemczech jadła. Było to
czuć i słychać. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, ze zmianą kraju, nastąpił
odwrót. Zamiast jeść, zaczęła wymiotować. Siedziała bezpośrednio za mną. Mimo
słuchawek na uszach i głośno ustawionej muzyki wszystko, ale to wszystko
słyszałam. I czułam. Ani razu nie pofatygowała się do autokarowej toalety ani
też do toalety na postoju. Rzygała za to w te swoje małe woreczki tuż nad moim
uchem. Budziłam się, bo słyszałam ten odpychający dźwięk wymiotowania. Tak
bardzo chciałam nie słyszeć. Najlepsze jest to, że ona mówiła, że zawsze czuje
się źle podczas takiej jazdy. No do wszystkich świętych i małpek w dżungli!
Można wybrać inny środek transportu, chociażby pociąg! Można zjeść jakieś
tabletki na lepsze samopoczucie podczas jazdy. Można nie obżerać się jak wygłodniały
hipopotam. Można, ale po co. Lepiej zarzygać mi podróż.Z utęsknieniem czekałam aż wysiądzie. Wysiadła. Na przystanku końcowym, czyli tak jak i ja.
Nie rozumiem też niektórych kierowców jeżdżących busami.
Kiedyś, wracając od babci, wsiadłam do takiego busika mającego zawieźć mnie do
mojego kochanego miasta rodzinnego. Wsiadłam do pojazdu, za bilet zapłaciłam,
wybrałam sobie idealne miejsce (nie za blisko wejścia, ale też nie na końcu, bo
trzęsie za bardzo) i na nim usiadłam. Już miałam się rozkoszować dwugodzinnym
spokojem podczas jazdy, gdy kierowca odebrał dzwoniący telefon komórkowy. Szok.
Przecież wiezie pasażerów. Pogadał chwilę i się rozłączył. Mogłam błogo opaść w
odgniecione oparcie, nałożyć na uszy słuchawki i włączyć sobie jakieś hity z
satelity. Naiwności! Rezolutny kierowca tym razem postanowił zapalić papierosa.
W busie. Podczas jazdy. Do tej pory nie wiem dlaczego nie podeszłam do niego i
nie zgłosiłam sprzeciwu. Nie chciałam być niegrzeczna?
Można jeszcze ponarzekać na autobusowych, samozwańczych DJów, ale to temat dość znany. Zakończyć chcę cytatem z piosenki jednej z olsztyńskich kapel. Wydaje mi się, że ów cytat stanie się moją modlitwą błagalną: Na pętlę zabierz mnie, kierowco!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz