środa, 30 października 2013

Kolorowe święta, czyli krótka i subiektywna rzecz o święcie zmarłych.

Zbliżają się święta. Nie te wesołe, podczas których obdarowujemy się prezentami i zmęczonymi uśmiechami, składamy sobie życzenia, w duchu życząc sobie końca rodzinnego zjazdu. Ani nie te święta kiedy dzieci w domach albo ogrodach szukają upominków zostawionych przez sympatycznego, chociaż urojonego zajączka a dorośli ganiają do kościółka z poświęconym jajkiem, kiełbasą i solą.
Te święta raczej nie są wesołe. Gołe i ponure drzewa, szybko ogarniająca całe miasta i wsie ciemność, przeszywający chłód i niewyczekiwane deszcze sprawiają, że listopad jest jednym z najsmutniejszych miesięcy.  Z drugiej strony jest właściwie miesiącem idealnym dla tych, którzy lubią się smucić. 
To, co dzieje się za oknem sprawia, że pogłębia się popkulturowy już weltschmerz i godziny, spędzone na rozmyślaniu, na układaniu różnych scenariuszy, których nie udało (i już nie uda) się wcielić w życie.
Smęcę. Chciałam pisać o czymś innym, a wychodzi jak zawsze, czyli oddalam się od wcześniej wyznaczonego sobie tematu. 

Dla mnie zawsze listopadowe święta były świętem obłudników.
Znicz z supermarketu (albo kupiony od handlarza stojącego przy cmentarnej bramie, pani, takie to czasy, że wcześniej nie miałam kiedy kupić, tylko dom, praca, dzieciaki, wnuki, kiedy tu o zmarłych myśleć), jakieś sztuczne kwiatki (po co żywe, ten dla kogo się je niesie nie jest zdolny do wyczucia ich woni) i można się zapakować w autobus lub samochód by z konieczności przebyć wydłużającą się drogę na cmentarz komunalny. Gdy dojedzie się do celu jeszcze trzeba znaleźć, jak to się ładnie nazywa, kwaterę. Imię, nazwisko, daty- zgadza się? Zgadza. No to jesteśmy. Miotełką odgarnianie liści, piachu, zapałką zapalanie zniczu, sercem wyczekiwanie końca wizyty. Raz na rok trzeba, albo wypada jak to się mówi, słyszy i myśli. 

Obłudą było dla mnie zawsze to, że często o tych zmarłych się nie pamięta, nie pamięta ani nie dba o ich kwatery częściej jak właśnie w święto zmarłych. A wtedy to trzeba iść, znicz zapalić, śmieci wyrzucić, dekoracje zmienić. Jak te czynności zostaną niedopełnione to sąsiad czy ktoś inny będzie gadał innemu sąsiadowi czy komuś innemu, że to takie okropne wnuki, dzieci, że nawet świeczki nie zapalą. Nie odwiedzą. Ile razy to słychać dialogi O, znicz nowy stoi, dopiero widać, co go ktoś zapalił. A no, to może Zośka była. Albo Tadek, bo Hanka to na pewno nie! 

Miałam wrażenie, że wypad na cmentarz całą wesołą rodzinką był częścią spektakli bycia widzianym w konkretnym miejscu i o konkretnej porze, z konkretnymi ludźmi. Pokazać się, zadbać o pomnik, mogiłę i dalej do domu, kapcie włożyć, telewizor włączyć, pamięć wyczyścić. 

Idiotycznym było dla mnie wystawanie koło udekorowanego grobu i klepanie modlitw czy opowiadanie zmarłej osobie o tym co się dzieje wśród żywych. Tam nie ma nikogo, myślałam, tylko gnijące truchło. Dziwiłam się, po co chodzić na cmentarz i zawracać sobie czas osobą nieżyjąca już, skoro na co dzień nie ma się ani w sercu ani w pamięci. 

Nie wiem jednak skąd w mojej głowie brały się takie kategoryczne myśli o tym, że ludzie tylko i wyłącznie na cmentarze chodzą z przymusu, tylko i wyłącznie, by "odbębnić" kolejny zwyczaj społeczny i zaspokoić własne poszargane sumienie.

Wielu ludzi nie lubi chodzić po cmentarzach, a nawet w ich pobliżu przechodzić. Ja zawsze należałam do osób, które lubiły robić sobie spacery po nekropoli. Zawsze uważałam, że życia nie czuje się nigdzie tak bardzo, jak właśnie w tego typu miejscach. 
Wcześniej chodziłam po cmentarz szukając najstarszych grobów, teraz szukam konkretnych.

Jednak i tego typu moje myśli, poglądy ulegają zmianie. Chcę iść na cmentarz, posiedzieć tam chwilę i zapalić najładniejszy znicz jaki znajdę.
I kolejny raz przebiegnie mi przez głowę myśl, że to śmierci nigdy nie można pojąć. Ani pojąć ani do końca zaakceptować. Pogodzić się z nią.
Stąd to zapalanie świeczek, uprzątnięcie grobu, zostawianie kwiatków, czasem laurek i pluszaków jest częścią radzenia sobie ze stratą, której nic już nigdy nie przywróci. Te cmentarne odwiedziny pomagają nam, żywym.
I przecież są dozwolone częściej jak raz w roku. Smutek po stracie kogoś nie ma daty ważności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz