środa, 30 października 2013

Kolorowe święta, czyli krótka i subiektywna rzecz o święcie zmarłych.

Zbliżają się święta. Nie te wesołe, podczas których obdarowujemy się prezentami i zmęczonymi uśmiechami, składamy sobie życzenia, w duchu życząc sobie końca rodzinnego zjazdu. Ani nie te święta kiedy dzieci w domach albo ogrodach szukają upominków zostawionych przez sympatycznego, chociaż urojonego zajączka a dorośli ganiają do kościółka z poświęconym jajkiem, kiełbasą i solą.
Te święta raczej nie są wesołe. Gołe i ponure drzewa, szybko ogarniająca całe miasta i wsie ciemność, przeszywający chłód i niewyczekiwane deszcze sprawiają, że listopad jest jednym z najsmutniejszych miesięcy.  Z drugiej strony jest właściwie miesiącem idealnym dla tych, którzy lubią się smucić. 
To, co dzieje się za oknem sprawia, że pogłębia się popkulturowy już weltschmerz i godziny, spędzone na rozmyślaniu, na układaniu różnych scenariuszy, których nie udało (i już nie uda) się wcielić w życie.

piątek, 18 października 2013

Wyprany z sensu świat też się kręci. Musi?



Liście zaczęły się śpieszyć w tym swoim smutnym opadaniu z drzew. Jeszcze tydzień temu drzewo, na które mam widok z okna pokoju, dawało kolorowe pokazy. Codziennie różne jego części miały co raz to nowsze barwy. Aż te piękne liście zaczęły opadać. Teraz została ich ledwie garstka.
Właśnie dobiega końca ta złota, mieniąca się kolorami jesień. Zaczyna się jesień w wersji, której raczej nikt nie lubi; szara, zimna, wietrzna i deszczowa. Melancholijna. Depresyjna. 

Zaczyna się czas, kiedy szczytem moich pragnień jest dać radę wstać z łóżka na zajęcia. Z każdym dniem jest to cięższe. Jakkolwiek, kiedy przychodzi ten dzień, że wiesz, że musisz (przynajmniej teoretycznie) ruszyć się z łóżka, pokoju, mieszkania – robisz to. Z mniejszym albo większym zaangażowaniem, ale jednak. Czasem mi się wydaję, że na jesień ludzie zaczynają funkcjonować jak jakiś twór zombie podobny. Wstanie, sikanie, mycie, śniadanie, ubranie się..
Czynności, które muszą zostać wykonane. No właśnie, czy rzeczywiście wszystko, o czym myślimy, że musi zostać zrobione, rzeczywiście takim jest? Skąd ten nakaz? Dlaczego sami nakładamy na siebie nakazy i zakazy, które sprawiają, że jesteśmy nieszczęśliwi? 

Chyba, że ktoś lubi być nieszczęśliwy. Wydaje mi się, że znam kilkoro osób, które lubią być nieszczęśliwe. Stan nie szczęśliwości w jakiś dziwny, paradoksalny sposób dostarcza im szczęścia. Szczęście w nieszczęściu- tego powiedzenia używa się w innych znaczeniach i kontekstach, ale przecież doskonale opisuje taką zależność. Sama często myślę, że lubię być nieszczęśliwą. Ale tylko trochę nieszczęśliwą. Bo, wiadomo, co za dużo to nie zdrowo. 

Jesień. Na jesieni zaczęłam pisać tego bloga. Może potrzebna jest klamra w postaci pór roku. Co się zaczęło na jesieni i na jesieni się skończy. Często tak bywa. 

Często bywa tak, że coś w co wierzymy, w co chcemy wierzyć, ostatecznie nie przeżywa tej brzmiącej groźnie - próby czasu. Ewentualnie sami nie chcieliśmy żeby ją przeżyło. Tylko ile razy można jeden twór reanimować. W nieskończoność nie da rady. Wszystko i wszyscy mają swoją wytrzymałość i jej granice. 

I nagle już nie wiem, dlaczego jest mi tak dziwnie i w pewien sposób pusto w środku. Czy to chodzi o to, że gdziekolwiek się nie obejrzeć widać różne oblicza śmierci, czy może chodzi o to, że za bardzo nie wiem w jakim momencie mojego życia się znajduję. Jak i w którą stronę podążać, kiedy nie ma z kimś iść, ramię w ramię. Przed siebie. 

[Tytuł posta jest parafrazą zdania pojawiającego się w powieści Vladimira Nabokova ''Nieprawe gardło''. Dla zainteresowanych jego wersja oryginalna; Świat się kręcił, chociaż był wyprany z sensu.]


piątek, 4 października 2013

Koszmary mniejsze i większe w pojazdach komunikacji publicznej, czyli jak najszybciej na pętlę, proszę!



Każdy z nas, nawet jeżeli tylko sporadycznie i to w najbardziej desperackich życiowych momentach, korzysta z komunikacji publicznej. Tramwaj, metro, autobus- to jest zależne od miasta, w którym akurat się znajdujemy. Do tej wyliczanki można jeszcze dorzucić pociągi, busy, autokary. 

Konieczność jazdy autobusem czy tramwajem jeszcze do niedawna powodowała u mnie nikłą niechęć. W tym momencie ta niechęć narasta po każdym przejeździe. 
Wczoraj na przykład, gdy w godzinach wieczornych wracałam z uczelni do mieszkania, do tramwaju wsiadło dwóch jego mości. Widać i czuć, że lubią sobie w alkoholowym stanie po przebywać. Usiedli za mną. Siedzę spokojnie.