niedziela, 28 lipca 2013

Niewyraźne mamrotanie wieczorową porą.



Kiedyś pisałam, że ładna pogoda nie sprzyja siedzeniu przy laptopie, kartce papieru, czy czymkolwiek innym na czym można zapisać własne myśli. Te już pomyślane i te, których jakiś marny sens dopiero zaczyna się wyłaniać z wielu dziwnych słów i niepotrzebnych przecinków, przymiotników i okoliczników czasu.

Słońce zaglądające przez okno, kot wygrzewający się na parapecie i mnóstwo ugryzień od komarów, które mimo woli, nawet przez sen, trzeba rozdrapywać (ach te wewnętrzne imperatywy)- kilka z wielu rzeczy, które mogą odciągnąć od pisania.

O niczym ważnym nie piszę, więc w sumie nie potrzeba mi intelektualnej atmosfery, zadymionego pokoju czy widma nieszczęścia za każdym rogiem.

sobota, 13 lipca 2013

W kraju sąsiadów zza Odry



To, że nasi zachodni sądzie są krajem specyficznym- wiemy nie od wczoraj.
Żadna pokoleniowa, czy historyczna zawiść przeze mnie nie przemawia- wręcz byłaby nieuzasadniona, biorąc pod uwagę fakt, że w moim drzewie genealogicznym nie brak (pewnie trudno to sobie wyobrazić znając moje nazwisko) przodków niemieckich.

Pamiętam mój pierwszy wyjazd do Niemiec.
Można powiedzieć, że niemal przeżyłam szok kulturowy. Robiło na mnie wrażenie wielkie (u mnie w mieście nie było jeszcze żadnego, to jedne jedyne jakie jest, dopiero powstawało) centrum handlowe, ogromne baseny z mnóstwem zjeżdżalni i ‘falami’ co godzinę.
Dziwiła mnie spora ilość ludności tureckiej palącej sobie, w ten przysłowiowy biały dzień, skręty pod blokiem. Byli okropnie głośni i zawsze zaczepiali młode dziewczyny, oczywiście nie-Turczynki.  Pamiętam, że kiedyś w sklepie źle usłyszałam jak jakiś mężczyzna wołała innego i dziwami się jak można syna nazwać Pawian (chodziło oczywiście o Fabiana).

czwartek, 4 lipca 2013

Powrót córki marnotrawnej



Dawno mnie tu nie było.
Dawno nie było mnie w wielu miejscach.
Do niektórych chciałabym wrócić, gdy tylko nadarzyłaby się ku temu okazja.
Do innych wróciłabym niechętnie, do jeszcze innych tylko i wyłącznie pod przymusem.
Są takie miejsca, których unika się jak to się mówi – jak diabeł święconej wody. Dlaczego?
Jest milion powodów. Zawsze, gdy wracam do mojego rodzinnego miasta czuje pewien niepokój. Dobrowolny wygnaniec wraca do stron lat dziecinnych. Tylko, że ten kraj lat dziecinnych, inaczej jak u Mickiewicza, nie jest ani niezburzony wspomnieniami błędów ani nie jest czysty jak ta pierwsza (pierwsza to która? Ta przedszkola?) miłość.