poniedziałek, 22 października 2012

Najlepsze kasztany już ktoś pozbierał. Dawno temu.



Zawsze, gdy widzę pierwsze kasztany na trawie, wśród liści czy psich kup, myślę sobie, że w tym roku to już na pewno pójdę je zbierać . Oczywiście między pierwszymi a ostatnimi kasztanami jest całkiem spory czas kasztanowego dobrobytu. Więc wyprawę odkładam. Odłożona nie dochodzi do skutku, bo kiedy  wreszcie stwierdzam, że mam czas, że jest słonecznie, że coś tam(wiadomo, do tego by jakakolwiek czynność została spełniona potrzeba nam mnóstwo wymówek, które nazywamy sprzyjającymi okolicznościami)..to już sezon na kasztany mija.      
Tegoroczna jesień nie jest pod tym względem wyjątkowa, też zapragnęłam kasztanów.  Stwierdziłam, że aby oswoić przestrzeń, w której aktualnie mieszkam, wypełnię ją moimi pomysłami. Do realizacji jednego z nich były mi one potrzebne. 
Nigdy nie miałam czasu by chwile pochodzić pod drzewem i pogapić się na ziemię w poszukiwaniu ich. Czekałam na dogodny moment, kiedy to nie będzie padać, nie będzie zimno i jeszcze najlepiej, żeby to było jakieś ustronne miejsce,  z dala od ludzi zastanawiających się dlaczego taka stara pannica zbiera kasztany. 
W sobotę był dogodny moment. Jak przestępca czaiłam się między drzewami. Znalazłam kilka. Resztki. Ni to okrągłe ni płaskie, na wpół rozdeptane przez przechodniów, same ostatki, którymi przyszło mi się zadowolić.       
 I tak jest w życiu ze wszystkim. Czekanie na dogodne momenty. Ciągle wrażenie, że jeszcze jest na coś czas, albo że czas na to, czy na tamto jeszcze przyjdzie. Później trzeba się zadowolić okruchami z pańskiego stołu. Wybierać pośród tego, co już przebrane, bo ktoś był sprytniejszy. Uważać, żeby te ‘kasztany’ nie okazały się zwierzęcymi odchodami. 


‘’(…) Jak tylko trzeba coś zrobić, zaraz ten paraliż, strach, histeria, nic ich bardziej nie przeraża, niż to, czego chcą.’’



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz