Napiszę, wreszcie coś napiszę na bloga, który powstał już jakiś czas temu.
Dziś, po porannej
lekturze jednej z popularnych gazet (nie zdradzę tytułu, żeby nie było,
że reklamuję, czy coś w tym rodzaju, jednak to gazeta, którą można śmiało określić
mianem porządnej pracy dla kobiet), stwierdziłam, ze chyba mam coś co
powiedzenia. Głupio by było pisać nie mając do powiedzenia nic.
Na marginesie pewnego wywiadu
wspomniane było jak to dzieci bawiły się kiedyś i jak bawią się dziś. Nie
należę do zamierzchłych pokoleń, ale również mogę stwierdzić, że puste place
zabaw napawają mnie przerażeniem. I nie chodzi o to, że nie ma dzieci, które mogłyby sie na nich bawić. Są, jest
ich całe mnóstwo. Widzę je jak rano człapią do szkół, jak z nich w podskokach wracają.
I zatapiają się w grach, w telewizji, jak przypuszczam.
Pokolenie moich rodziców może
mówić, że my, dzisiejsi dwudziestolatkowie spędzaliśmy na dworze niewiele
czasu, ale to nieprawda.
Oczywiście, że korzystałam z takich pożeraczy czasu jak telewizor. Z lubością oglądałam Czarodziejki z księżyca, Księżniczkę łabędzi, czy Zbuntowanego anioła. Ten ostatni był emitowany wieczorem i częściej jednak jak emisję odcinka wybierałam łapanie ostatnich promieni słońca na jednym z placów zabaw.
Oczywiście, że korzystałam z takich pożeraczy czasu jak telewizor. Z lubością oglądałam Czarodziejki z księżyca, Księżniczkę łabędzi, czy Zbuntowanego anioła. Ten ostatni był emitowany wieczorem i częściej jednak jak emisję odcinka wybierałam łapanie ostatnich promieni słońca na jednym z placów zabaw.
Wtedy nie były one bezpieczne.
Wszystko metalowe, już od dawna zżerane przez rdzę. Pamiętam, że kiedyś kolega
spadł ze ślizgawki, z tego ‘mostka’ miedzy drabinką a zjeżdżalnią. Rozciął sobie
głowę, do dnia dzisiejszego ma całkiem pokaźna bliznę.
Nie
zliczę też ile razy sama, podczas akrobacji na trzepaku, spadałam z niego i z płaczem
szłam do domu, by zaraz znowu iść na podwórko i się wygłupiać. Piaskownica,
osiedlowym posiadaczom kotów, służyła za wkład( to niestety nie była jeszcze
era żwirków) do kuwet. Nie mogli oni jednak w nieskończoność wynosić piasku z
piaskownicy, przecież jego ubytek w końcu by ktoś zauważył, więc zużyty piasek
z powrotem grzecznie odnosiły do dziecięcej
piaskownicy. Nierzadko można było podczas stawiania babek natknąć się na kocią
kupę, którą braliśmy za glinę. W
przeczytanym przeze mnie wywiadzie padło pytanie czy interlokutorzy bawili się
w sekrety, przy czym po tym słowie nastąpiło wyjaśnienie, czy owe sekrety są,
ot, żeby młodsi czytelnicy wiedzieli. Ale ja wiem! Też się w to bawiłam.
Oczywiście tajemna wiedza o tym została mi przekazana przez matkę, nie wymyśliłam
tego sama. Miałam takie szczęście, że moja rodzicielka nie należała do matek
sadzających swoje dzieci przed telewizorem i zajmujących się sobą. Rysowała ze
mną, lub dla mnie, żebym mogła sobie pokolorować. Wolałam jej rysunki niż te z
kolorowanek. To w jaki sposób dziecko spędza wolny czas zależy tez od jego
rodziców. Moi oboje pracowali, a jednak po swojej pracy i po moim przedszkolu
byli w stanie znaleźć dla mnie czas.
Miałam mnóstwo lalek barbie. Prosiłam mamę żeby szyła mi dla nich kreacje.
Później nauczyłam się tego sama. Do tej pory mam kilka najlepszych ciuszków
gdzieś schowanych, tak do kompletu z ulubionymi lalkami. Na pamiątkę, dla moich
(teoretycznych) dzieci, by widziały czym się bawiłam. Nie rozumiem tej manii wyrzucania wszystkiego
(nie jestem jakimś zbieraczem, nie miałam nigdy problemu z tym by oddać miśki,
mniej lubiane lalki czy ubrania do domu dziecka). Mam takie poczucie, że z
chęcią zobaczyłabym stroje, w które ubierały się moje babcie, maja matka, kiedy
były w moim wieku, ale tego nie ma, powyrzucały. Bo kto pomyślał, że ktoś
kiedyś może się tym zainteresować.
Dzisiaj dzieciaki grają w gry
komputerowe w te na xboxie(ja nawet nie wiem, czy się różnią od siebie w jakiś
znaczący sposób..), które niewątpliwe sa w stanie rozwijać chociażby
koordynacje ruchową ręka-oko, czy coś takiego (mnie tego brakuje).Ale czy to
rozwija więzi międzyludzkie? Pomaga w procesie socjalizacji? Czy rozwija wyobraźnię?
Jestem ciekawa co by się stało, jaki byłby
rezultat dania dzieciakom w wieku wczesnoszkolnym rzeczy z pozoru
bezużytecznych; jakiegoś korka, kasztanów, butelki, włóczki, patyków. Po jednym
przedstawicielu z pokolenia mojego, z
pokolenia dzisiejszych około ośmiolatków, z pokolenia moich rodziców i
dziadków..Z oczywistych powodów jest to niestety niemożliwe.
****
Początki, niezależnie czy chodzi o zrobienie pierwszej zupy, nauczenia się jazdy an rowerze, czy napisania pierwszego posta - są ciężkie.Najcięższa w tym wszystkim jest chyba mobilizacja i świadomość, że te pierwsze próby nieczęsto są udane i nieczęsto przynoszą pozytywne skutki, pochwały. Jednak te pierwsze próby muszą zostać przedsięwzięte po to by bez jakichkolwiek obaw o porażkę móc jeździć na rowerze, gotować, czy jak to jest w moim przypadku - pisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz