środa, 24 października 2012

Sodoma i Gomora dziesiejszych czasów, czyli Woodstock.



Zbliżają się święta (tak naprawdę to mało istotne jakie, ważne, że będzie kilka dni wolnego) i właściwie nie miałam zamiaru nic pisać w najbliższym czasie na bloga, ale zostałam prawie, że zmuszona. Nie, nikt mnie nie błaga o teksty. Nie o to chodzi. Zostałam zmuszona. Jest coś, co mnie cholernie wkurza, bo powstają wokół tego niesamowicie mroczne, wypaczające całą ideę, legendy.  Mam na myśli Przystanek Woodstock.

Dlaczego o tym?
          Czysta ciekawość zaprowadziła mnie na bloga ponoć najlepszego polskiego bloggera. O ile przymiotnik ‘najlepszy’ skojarzymy z chamstwem i nachalną eksploatacją własnych poglądów i brakiem respektowania zasady audiatur et altera pars. W sumie w takim społeczeństwie żyjemy, nie dopuszczamy do siebie myśli, że ktoś inny, poza nami samymi może mieć inne zdanie, może mieć prawdę odpowiadającą jemu. Przecież niektóre prawdy funkcjonują na zasadach konwencjonalizmów.
 Do rzeczy. Według autora jego idealna partnerka powinna być osobą, która nigdy nie była i nie będzie na Przystanku Woodstock.

poniedziałek, 22 października 2012

Najlepsze kasztany już ktoś pozbierał. Dawno temu.



Zawsze, gdy widzę pierwsze kasztany na trawie, wśród liści czy psich kup, myślę sobie, że w tym roku to już na pewno pójdę je zbierać . Oczywiście między pierwszymi a ostatnimi kasztanami jest całkiem spory czas kasztanowego dobrobytu. Więc wyprawę odkładam. Odłożona nie dochodzi do skutku, bo kiedy  wreszcie stwierdzam, że mam czas, że jest słonecznie, że coś tam(wiadomo, do tego by jakakolwiek czynność została spełniona potrzeba nam mnóstwo wymówek, które nazywamy sprzyjającymi okolicznościami)..to już sezon na kasztany mija.      

sobota, 20 października 2012

Koniec tytułem wstepu, początek tytułem wspomnień.



Napiszę, wreszcie coś napiszę na bloga, który powstał już jakiś czas temu.
Dziś, po porannej lekturze jednej z popularnych gazet (nie zdradzę tytułu, żeby nie było, że reklamuję, czy coś w tym rodzaju, jednak to gazeta, którą można śmiało określić mianem porządnej pracy dla kobiet), stwierdziłam, ze chyba mam coś co powiedzenia. Głupio by było pisać nie mając do powiedzenia nic.

Na marginesie pewnego wywiadu wspomniane było jak to dzieci bawiły się kiedyś i jak bawią się dziś. Nie należę do zamierzchłych pokoleń, ale również mogę stwierdzić, że puste place zabaw napawają mnie przerażeniem. I nie chodzi o to, że nie ma dzieci, które mogłyby sie na nich bawić. Są, jest ich całe mnóstwo. Widzę je jak rano człapią do szkół, jak z nich w podskokach wracają. I zatapiają się w grach, w telewizji, jak przypuszczam. 
Pokolenie moich rodziców może mówić, że my, dzisiejsi dwudziestolatkowie spędzaliśmy na dworze niewiele czasu, ale to nieprawda.