Zasłaniam wszystkie okna żeby nie patrzeć na ten cholerny
śnieg. Na ten zalegający na ulicy, przykrywający błoto i psie kupy na chodniku
(relatywna korzyść, to, że tych kup spod śniegu nie widać, nie znaczy, że ich
nie ma, może się zdarzyć więc, że idziesz ulicą i nagle bęc! jakiś chichot losu
i kupa na podeszwie), na ten śnieg,
który przykrywa maski aut i grzbiety latarni, na śnieg spadający na mój
parapet, na który od czasu do czasu wysypię jakiś okruszki, bo mam nadzieję, że
tym sposobem zaproszę do siebie jakieś miłe ptaszki. Mogę być nawet gołębie.
(Ogólnie panuje jakaś
duża niepokojąca nienawiść do gołębi.
Chyba nie do końca rozumiem dlaczego, wydają się głupie, to fakt, ale to tylko
ciągle głodne ptaszki. Skądś przecież musiało się wziąć określenie ‘ptasi móżdżek’.
Któregoś dnia widziałam program o mężczyźnie, który dzięki gołębiom postanowił zrobić
interes. Gówniany, dosłownie.